czwartek, 1 grudnia 2016

This time of the year - pierniczki

Uwielbiam gotować z Guciem. Ujmuje mnie jego ciekawość świata, brak cierpliwości (chce to zjeść tu i teraz, mimo że surowe) oraz otwartość na zapachy, faktury i smaki. Czasem potrafi bardzo się skupić podczas gotowania i później prosi, aby mu o tym opowiadać do snu. W inne dni przychodzi tylko kontrolować mnie czy robię jedzenie w odpowiednim tempie, bo jest już bardzo głodny i nie rozumie dlaczego tyle to trwa. Chodzimy też razem na zakupy spożywcze. Pewnego dnia na dziale rybnym oszalał tak samo jak ja. Okrzykom "Mama chce to, daj, mniam" nie było końca. Gdy jednak mój mały człowiek mówi, że czegoś nie chce to szanuję jego zdanie, nawet jeśli spędziłam nad tym posiłkiem godziny. To taka nasza zasada.

Dziś zabraliśmy się za pierniki. Kolędy w głośnikach, grudzień w kalendarzu, więc już można. To moje drugie podejście do pierników. Pierwsze zostało uznane za "fit nie do zjedzenia", choć ja i Gutek wcinamy ;). Więc w obecnym znalazł się cukier puder. Dla mnie za słodkie. Ale mój smak pod tym kątem jest nieco spaczony.


składniki:
250 g mąki pszennej razowej
150 g mąki pszennej (jeśli masz ochotę na gładkie pierniki to weź samą pszenną)
100 g miodu
100 g masła
60 - 100 g cukru pudru
2 jaja
1,5 łyżeczki sody
wanilia, łyżeczka cynamonu, pół łyżeczki kardamonu, pół łyżeczki mielonego imbiru, pół łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej, 5 zmiażdżonych goździków i 3 łyżki przyprawy piernikowej
opcjonalnie jedna łyżka gorzkiego kakao

wersja fit dla zdeterminowanych :)
250 g mąki pszennej razowej
150 g mąki kokosowej
100 g miodu
100 g masła
2 jaja
1,5 łyżeczki sody
wanilia, łyżeczka cynamonu, pół łyżeczki kardamonu, pół łyżeczki mielonego imbiru, pół łyżeczki mielonej gałki muszkatołowej, 5 zmiażdżonych goździków i 3 łyżki przyprawy piernikowej
opcjonalnie jedna łyżka gorzkiego kakao



Wszystkie składniki sypkie wrzucam do miski. Łącznie z przyprawami i dokładnie mieszam. Następie zawartość wysypuje na deskę i dodaję jajka, lekko podgrzany miód (aby miał płynną konsystencję) oraz masło.


 Następnie wyrabiam ciasto i formuję z niego kulę. Biorę jego kawałek. Traktuję wałkiem na grubość ok. 4-5 mm i wycinamy ciastki.



Wkładamy do piekarnika nagrzanego do 180 stopni. Większe ciastki wstawiamy na 9, mniejsze na 8 minut. Pieką się na papierze do pieczenia. Gdy już są gotowe pozwalamy im ostygnąć, aby później zamknąć szczelnie w pojemniku. Nie wiem czy doczekają świąt - "mama daj siastko".
#omnomnom




sobota, 5 listopada 2016

Hummuslove - prawdziwy kameleon

Lubię jeść potrawy, które oferują coś więcej niż sam smak. Wybierając między jedzeniem a odżywianiem, staram się stawiać na to drugie. Tak, mam swoje słabości. Niezwykle się cieszę kiedy odkryję danie, które powala smakiem i wartościami. Taki jest hummus. Dodatkowo to prawdziwy kameleon. Będzie smakował tak, jak poprowadzi Was własna wyobraźnia. U mnie dziś dwie wersje: z pieczoną papryką i chili oraz z pastą miso.

składniki na bazę:

puszka ciecierzycy
2 ząbki czosnku
3 łyżeczki pasty tahini
3 łyżki ziaren sezamu
5 łyżek oliwy

hummus z pieczoną papryką i chili


2 średniej wielkości papryki kroję na kawałki, skrapiam oliwą i piekę przez 30 minut w 200 stopniach. Obok niej umieszczam 3 ząbki czosnku. Po wyjęciu z piekarnika będzie miał lekko słodkawy smak. Do blendera, oprócz składników stanowiących bazę, dodaję też sok z jednej cytryny, łyżeczkę słodkiej papryki, pół łyżeczki soli i jedną tajską chili lub harrisę. Wedle uznania. Gdy warzywa są miękkie, dodaję je do blendera i wszystko mielę na gładką masę. Całość przekładam do miski i skrapiam oliwą. 

hummus z pastą miso
Eva -> omnomnom :)


Do bazy dodaję dużą łyżkę pasty miso, 5 grzybów shitake namoczonych w bulionie, kawałek białej części pora oraz odrobinę sosu sojowo-grzybowego i oleju sezamowego. Wszystko mielę na gładko. Na koniec dodaję pokrojony szczypiorek i dokładnie mieszam.

Hummus można przechowywać pod przykryciem w lodówce nawet 7-10 dni.

niedziela, 16 października 2016

Kaczka w sosie sezamowo-ostrygowym

Dawno nie robiłam kaczki w azjatyckich przyprawach. Zatęskniłam też za delikatnym połączeniem sezamu i sosu ostrygowego. W taką pogodę jak dziś, kiedy jest tak zimno i okropnie wieje, chciałam zjeść coś rozgrzewającego. Dla podkręcenia smaku dodałam też jedno chili. Poniższe składniki będą idealne dla 4 głodnych osób. Kaczka wyszła aromatyczna, a zarazem jak na Azję, całkiem subtelna w smaku.


składniki:
2 piersi z kaczki
1 duża cebula
pół cukinii pokrojonej w póksiężyce
500 g pieczarek - dobrze się sprawdziły brązowe z lidla
1 marchew pokrojona w talarki
szczypiorek
sezam
ryż
sok z połowy limonki

sos:
3 łyżki sosu sojowego
4 łyżki sosu ostrygowego
1 łyżeczka oleju sezamowego
1 łyżka sosu sojowo-grzybowego ciemnego
2 cm kawałek imbiru starty na tarce
1 tajskie chili
1 łyżeczka brązowego cukru
3 ząbki czosnku starte na małej tarce

bulion:
200 ml bulionu warzywnego
1 grzyb shitake

Kaczkę kroję w cienkie paski. Marynuję ją w sosie przez około 20 minut. W tym czasie przygotowuję wszystkie warzywa i wstawiam ryż.


Na woku prażę sezam. Gdy się zarumieni dodaję odrobinę oleju kokosowego oraz cebulę pokrojoną w piórka. Gdy lekko się zarumieni dodaję pieczarki pokrojone w plasterki. 


Kiedy trochę zmiękną dodaję cukinię oraz marchewkę. 


Po chwili wlewam kaczkę razem z przyprawami oraz dodaję bulion warzywny, w którym namaczał się grzyb shitake.


Wszystko przykrywam. Gotuję na średnim ogniu co jakiś czas mieszając. Kiedy kaczka jest gotowa (ok. 10 min gotowania) wyłączam źródło ognia i dodaję sok z limonki. Podaję z ryżem i szczypiorkiem.


czwartek, 13 października 2016

Demonic udon teryjaki dla Shadow Warrior 2 - #walkthrough

Myślicie, że gotowanie i gry to dwa światy nie do połączenia? Nic bardziej mylnego. Dzisiaj na rynku pojawił się Shadow Warrior 2 - sequel nietuzinkowej strzelanki FPP studia Flying Wild Hog’s z byłym szogunem Lo Wang w roli głównej. I to właśnie Wang zainspirował mnie do wymyślenia demonicznego udonu w sosie teryjaki. Nasz bohater po raz kolejny - dzierżąc arsenał giwer i mieczy, władając magią i strzelając humorem, stanie przed zadaniem unicestwienia demonicznych legionów zła. Zanim jednak to zrobi musi się najeść do syta. Przepis dla dwóch głodnych ninja przygotowany z okazji premiery gry znajdziecie poniżej, a Shadow Warrior 2 od dziś możecie znaleźć na sklepowych półkach, które w epickim wydaniu dostarczyło Wydawnictwo Techland.



Sensei Wang gotuje: Demoniczne Udon Teriyaki a’la Shadow Warrior 2

Uczniu! Czy czujesz ostry przeszywający ból w trzewiach? W 9 przypadkach na 10 jest to moja katana, na którą z wolna nawijają się twoje wnętrzności. Jednak w pozostałym jednym przypadku jesteś po prostu głodny. Nie samym Chi człowiek żyje. W walce pociechy z ciebie jeszcze długo mieć nie będę, to przynajmniej mi coś czasem ugotujesz. Robimy moje ulubione danie. Porcja dla dwóch głodnych ninja.

Składniki tradycyjne (i ich zamienniki dla leszczy takich jak ty):
Czarne, wijące się nicienie z żołądka demona (lub 200g makaronu udon)
Posiekane w równą kostkę nerki smoka (lub 250 g tofu, ewentualnie tuzin krewetek)
Gruczoł jadowy dużego skorpiona (lub 1 czerwona cebula)
Świeża gałka oczna cyklopa (lub 1 czerwona papryka)
Garść świętych grzybków wieszczych (lub 5 grzybów shitake - suszonych, namoczonych we wrzątku, pokrojonych w paski)
Zzieleniałe paznokcie sezonowanego trupa (lub szczypiorek pocięty na 3-4 cm kawałki)
2 ząbki czosnku (czosnek to czosnek – tak samo demoniczny w każdym wydaniu)
25 papryczek z piekła (lub 1-2 papryczek chilli, w zależności od preferencji)
Mała bryłka świeżej siarki (lub kawałek korzenia imbiru – ok. 3 cm)
Olej silnikowy, półsyntetyczny (Olej kokosowy do smażenia)


Sos:
Burbon (lub 3 łyżki sosu ostrygowego)
Krew wrogów (lub 3-5 łyżek sosu sojowego)
Łzy sierot (3-5 łyżek sosu teriyaki)
Benzyna (1 łyżeczka oleju sezamowego)
Popiół z krematorium (1 płaska łyżeczka cukru brązowego)

Na koniec:
Stuletni ocet (lub jedna limonka)
Larwy muchy (Kiełki fasoli mung)
Żużel (Czarny sezam)

Przygotowanie:

Nicienie (lub makaron):
Nic ci tu nie będę tłumaczył. Jak nie wiesz jak się gotuje to sobie zobacz na opakowaniu. Pilnuj, żeby ci się nie rozlazło nim wrzucisz do garnka. Jak się ugotuje, to odcedź (durszlakiem, choć prawdziwy ninja wyjmuje ręką z wrzątku) i odstaw na później.

Smocze nerki (tofu):
Pokrój w równą kostkę. Mając do dyspozycji katanę można z tym sobie poradzić w 1,2 sekundy. Obsmaż to na patelni, na oleju jaki tam sobie wybierzesz. Ja lubię silnikowy, bo smakuje wolnością.


Gdy kosteczka już się zarumieni, z każdej strony walnij na patelnię 3 łyżki krwi wrogów (albo ostatecznie sosu sojowego) i 2 łyżki łez sierot (albo sosu teriyaki). Jak zawartość patelni złapie smak i kolor sosów, to odstaw ją na bok i się od niej odpieprz na jakiś czas. A jak używasz do tego krewetek, to daruj sobie cały ten etap, bo i tak im nie pomoże.



Sos:
W pucharze z czaszki – względnie jakiejś miseczce – połącz Burbon, krew wrogów, łzy sierot, benzynę i popiół z krematorium (albo względnie sos ostrygowy, sos sojowy, sos teriyaki i łyżeczkę trzcinowego cukru). Dolej ¼ szklanki ciepłej wody (może być ta z grzybów shitake), żeby łatwiej się rozmieszało i rozpuściło. Zamieszaj porządnie.

A teraz wszystko to składamy do kupy

To bardzo proste, więc jeśli nie zrozumiesz czegoś za pierwszym razem to dostaniesz ode mnie dziesięć kijów w gołe pięty.

Wiesz co to wok? To taka patelnia, tylko dla prawdziwych twardzieli. Postaw wok (lub patelnię) na otwartym ogniu – najlepiej na zgliszczach domu wroga. Może być kuchenka. Nagrzej porządnie. Wlej trochę oleju – którego tam wolisz. Jak się rozgrzeje, ładujesz do woka tyle piekielnych piekielnych papryczek żeby cię nie zabiło, czyli ze dwie papryczki chilli. Jedna? Brzydzę się tobą, słabeuszu. Dalej posiekany w drobne plasterki czosnek. No, co się szczerzysz? Do czosnku z szacunkiem, bo to potężny duch! Dalej ścierasz do tego siarkę, albo ten twój imbir. Czekasz chwilę i dodajesz drobno posiekany gruczoł… a tak, tak – już mówiłem, że może też być czerwona cebula. Tylko ją pokrój w drobne piórka. Jak się zeszkli, dorzuć do woka swój zapasik wieszczych grzybków.


Do tego wreszcie tę twoją zwykłą czerwoną paprykę. I teraz skup się – smażysz to chwilę i mieszasz. Ale nie tak anemicznie jak wywijasz kataną, tylko z zaangażowaniem. Jak już to wszystko lekko zmięknie, łap za swój puchar i wlewaj do woka sos. Ważne, żeby sos był w woku. Sos poza wokiem – źle. Sos w woku – dobrze. Jarzysz?


A jak zamiast smoczych nerek upierasz się na krewetki, to teraz je wrzuć. Będą w szarym, smętnym kolorze. Musisz poczekać aż nabiorą pięknej czerwieni. No i mieszaj!


Gdy sos się ogrzeje lub krewetki są już gotowe, pora na najważniejszy składnik – pasożyty. Uważaj, bo nicienie z żołądka demona nawet po ugotowaniu potrafią jeszcze wyskoczyć z gorącego woka i pogryźć w ręce, a skubańce są jadowite. Dorzuć je teraz i wszystko zamieszaj dokładnie. Niech to się chwilę razem podsmaży, żeby się smaki połączyły. Tylko nie za długo. Zestaw woka z ognia, i chlapnij po wszystkim stuletnim octem – tylko stołu nie zachlap, bo wypalisz dziurę w drewnie. Albo weź zamiast tego sok z połowy limonki.


Nałóż porcję na talerz. Na wierzch wyłóż smocze nereczki. Ile tam chcesz. Wolisz tofu? Nie przyznawaj się. Na to jeszcze dosyp szczypiorku, kiełków oraz trochę żużlu, lub czarnego sezamu - żeby coś fajnie chrupało.



Gotowe. Pamiętaj, żeby strzelić fotę na insta. Co robisz? Twoja gęba musi być w kadrze. Wiesz co możesz zrobić z tym swoim selfie-stickiem? Domyśl się. Ninja używa tylko selfie-katany! To teraz zajadamy póki gorące. Szanse na to, że nie umrzemy są całkiem wysokie, o ile czegoś nie poplątałeś.
No, to #OMNOMWANG #TECHLAND #SHADOWWARRIOR2 #TECHLANDTEAM

sobota, 24 września 2016

Świeże małże w białym winie

To, że uwielbiam owoce morze nie jest żadną tajemnicą. Są przepyszne, zdrowe i stanowią dobre źródło białka. Pomysły na poszczególne dania zazwyczaj powstają w sklepie. Dziś, będąc w Lidlu sama się mile zaskoczyłam. Postanowiłam zrobić przystawkę, danie główne i deser. Kupiłam niesamowicie pyszne małże, kawałek pięknego antrykotu oraz dojrzałe mango. Ale dziś o muszlach!


Przepis jest prosty i stary jak świat, z gatunku tych, które po prostu nie mogą się nie udać. 

składniki:
1 kg świeżych małży
pęczek pietruszki
5 ząbków czosnku
1 cebula
1 szklanka wytrawnego, białego wina
2 łyżki klarowanego masła
sól, pieprz, cytryna
2 liście laurowe

Małże opłukuję w wodzie. Czosnek kroję na plasterki, a cebulę w piórka. Masło rozgrzewam w rondlu. Po chwili wrzucam cebulę, czosnek, liść laurowy. Wszystko opruszam świeżo mielonym pieprzem i czekam, aż się zarumieni. 


Gdy tak się stanie, wlewam szklankę białego, wytrawnego wina. 


Po chwili dodaję muszle. Dorzucam pietruszkę.


Gotuję pod przykrywką około 4-5 minut. Do momentu, aż wszystkie się otworzą. 


Podaję skropione cytryną. Dla mnie bajka. To prawdziwy smak wakacji. 




niedziela, 11 września 2016

Przegrzebki na oliwie chili

Przegrzebki, znane też jako małże św. Jakuba, to prawdziwy rarytas wśród owoców morza. Dla mnie leżą na tej samej półce co ostrygi. Planowałam je zrobić od dawna, ale bardzo mnie onieśmielały. Szukałam świeżych. Niestety udało mi się kupić tylko mrożone, ale pomyślałam, że to w sumie dobrze. Moje małże leżały w zamrażarce tydzień, a ja chodziłam koło nich i analizowałam z czym je podam. Pierwsze razy budzą wiele emocji. Bywają mniej lub bardziej udane. Zrobiłam je klasycznie, z małą nutą szaleństwa w postaci pikantnej i esencjonalnej oliwy chili. Podałam z grillowanym karczochem i szalotką.


składniki:
przegrzebki
2 karczochy z zalewy
2 szalotki
oliwa chili 
oliwa zwykła
masło klarowane
2 ząbki czosnku
sól, pieprz
sok z cytryny
pietruszka

Podobno nie trzeba tego robić, ale ja moje przegrzebki marynowałam przez chwilę w oliwie, pietruszce, czosnku startym na małej tarce i soku z cytryny.

W tym czasie przygotowałam wszystkie składniki. Posiekałam drobno pietruszkę, pokroiłam szalotkę. Na dwa talerze wylałam trochę oliwy chili, posypałam pietruszką, świeżo zmielonym pieprzem i solą. 

Rozgrzałam patelnię grillową (klasyczna patelnia też daje radę). Dodałam trochę klarowanego masła oraz oliwy, w której marynowały się małże. Poczekałam aż się nagrzeje. Przegrzebki oraz karczochy grillowałam przez 1 minutę z każdej strony, na dużym ogniu.

Gdy ściągnęłam je z ognia, na moment wrzuciłam na patelnię szalotkę i poczekałam aż się zeszkli.

Ułożyłam całość na talerzu, skropiłam sokiem z cytryny i posypałam solą. 

Małże św. Jakuba niesamowicie chłoną smak przypraw. Mają delikatną, wręcz aksamitną konsystencję. Lubię spełniać marzenia. Swoje też. Szczególnie te kulinarne.



niedziela, 4 września 2016

Tajskie krewetki z orzechami nerkowca

Nie znalazłam do tej pory innej kuchni, która tak bardzo przypadła by mi do gustu, jak tajska. Połączenie trzech tajskich S - sweet, sour and salty uzupełnione o ostrość papryczki chili, to raj dla mojego podniebienia. Niemal w każdym tajskim daniu balans tych trzech smaków wygląda inaczej. Smak słodki najczęściej jest pozyskiwany z cukru palmowego, słony z sosu sojowego i rybnego, a kwaśny z limonki. Ważne jest, aby pamiętać o dodawaniu soku na samym końcu, wtedy gdy odłączymy źródło ciepła. 

Mam trzy ulubione tajskie dania, które nie potrafią mi się znudzić. Padt kee mao, czyli gruby makaron ryżowy z warzywami, sosem sojowym i świeżym zielonym pieprzem, który jest kluczowy w smaku tego dania. Kolejne to pad ka-praw goong, czyli krewetki w bulionie i tajskiej bazylii. Aromat "holy basil", jak mawia się o tej przyprawie, zawsze rozkłada mnie na łopatki. Trzecim daniem są właśnie krewetki z orzechami nerkowca, czyli goong padt med ma muang. 

Tajska kuchnia sprawia wrażenie trudnej, ale to tylko pozory. Gdy opanuje się podstawy, czyli przyprawy i ich łączenie, to wszystko robi się niemal samo. Marzy mi się też tajski wok i palnik gazowy z kilkoma źródłami ognia. Dania przygotowuje się na nim dosłownie w 5 minut. 


składniki:
10-12 krewetek
300 ml bulionu warzywnego
2 cebule
1 czerwona papryka
2-3 łyżki prażonej pasty chili
3 łyżki sosu ostrygowego
3 łyżki sosu sojowego
1 łyżeczka oleju sezamowego
2 łyżeczki brązowego cukru
świeżo zmielony pieprz
ryż
czarny sezam do dekoracji
szczypiorek
garść orzechów nerkowca
3 ząbki czosnku

Tajowie bulion warzywny gotują podobnie jak my z wykorzystaniem włoszczyzny. Uzupełniają całość o grzyby shitake i kawałek białej rzodkwi. Podobnie robię też ja, bo bulion jest podstawą tego dania. 

Następnie mieszam wszystkie sosy i przyprawy w misce dodając ciepły bulion, który pomaga rozpuścić pastę chili. Noi, mój nauczyciel w Tajlandii, bardzo polecał pastę ze zdjęcia. Można ją dostać np. w Carrefour. Noi wspominał, że łatwo ją rozpoznam, bo namalowany jest na niej Michael Jackson;). Sami oceńcie.


Cebulę, czosnek oraz paprykę kroję na grube kawałki, a szczypiorek tnę na fragmenty po ok. 3 cm. 

Orzechy nerkowca prażę na suchym woku i odkładam na bok.


Na wok wlewam łyżkę oleju kokosowego i wrzucam 1 tajskie chili i czosnek. 


Gdy poczuję w powietrzu aromat czosnku to znak, że pora dodać cebulę. Mieszam wszystko razem i po chwili w woku ląduje też papryka.


Podsmażam całość przez minutę i zalewam bulionem z przyprawami. W oryginalnej wersji nie ma w tym daniu bazylii tajskiej, ale ja dodaję parę listków, gdyż uwielbiam jej aromat.


Na sam koniec dorzucam orzechy i krewetki. Czekam aż z szarych zmienią się na różowe i podaję z ryżem. Całość posypuję czarnym sezamem i szczypiorkiem.




sobota, 30 lipca 2016

Gdzie zjeść w Portugalii? Południowe wybrzeże

Prosto z Lizbony (wskazówki dotyczące jedzenia w stolicy możecie znaleźć tutaj klik) pojechałam na południe Portugalii, żeby się przekonać co tam dobrego będzie można zjeść.


Miałam świadomość, że wbrew pozorom może być słabiej niż w dużym mieście, ale to co zobaczyłam na miejscu przeszło moje najśmielsze oczekiwania. Zatrzymałam się w małej miejscowości Luz, która jest przepiękna. Ale na jedzeniu to oni albo się nie znają, albo nie chcą się znać. Parędziesiąt metrów od plaży, wzdłuż jednej drogi, można znaleźć kilkanaście knajpek. Chcielibyście zjeść rybę? Fale szumią, piasek jest, wiatr lekko owiewa twarz. W zasadzie wszystko się zgadza. Ale ryb nie ma. Chyba, że dla kogoś paluszki rybne są wersją świeżej ryby nad morzem czy oceanem, to bardzo proszę. Przyznam, że mnie zatkało. Mogłam kupić na obiad burgera, frytki, kanapki, tosty, paluszki rybne, a nawet sałatkę z kurczakiem. Ale ryb nie! Nie wspominam już o pozostałych owocach morza.

Wśród tych wszystkich miejsc znalazłam jedno, które twierdziło, że podaje świeże ryby. Przed restauracją The Galley stała tablica z napisem "fresh fishes". Pomyślałam sobie YOLO ;), idę. Okazało się, że tablica jest jak papier i też wszystko przyjmie, i co prawda "fishes" było, ale niestety nie "fresh". Żołądek bolał mnie cały wieczór. Tyle wygrać.

Widok zachęcał


Jedzenie już mniej.


W Luz trafiłam też na knajpkę o wdzięcznej nazwie YOLO. Ale mimo, że przez Trip Advisor była oceniana na pierwszym miejscu, to po poprzednich przebojach nie starczyło mi odwagi, aby to sprawdzić.


Chwalona także była restauracja Chicca's. W każdym możliwym miejscu podkreślali, że podają tylko domowe jedzenie. Tak, na południu Portugalii to faktycznie jest wyróżnik. 

Przed knajpką co wieczór ustawiały się kolejki, co bardzo dobrze wróżyło. Wnętrze było niewielkie, przytulne i klimatyczne, a obsługa niezwykle miła i pomocna. 



Niestety to było kolejne miejsce na mapie południowej Portugalii, gdzie nie można było zjeść ryb. W karcie jako przekąska pojawiły się jedynie krewetki. Pozostałe dania widać, że były przyrządzane z sercem i to ze świeżych produktów. Ja jednak użyłabym połowę mniej tłuszczu. Portugalczycy uwielbiają dodawać ogromnie dużo oliwy do swoich dań.

Bardzo smaczne przekąski, czyli pesticos.


Lasagna 

Zapiekanka z bakłażana


Codziennie rano uwielbiałam pojawiać się w miejscowym sklepie Antonio. Okazało się że to nie tylko sklep, ale też  miejsce spotkań miejscowych ludzi, którzy rano przychodzą tam na kawę, ciastko czy sok pomarańczowy. Spotykają się i rozmawiają. Przychodzi tam też sporo starszych osób, które przy porannej kawie i gazecie wrzucały sobie "na walla" najnowsze newsy. Codziennie kawę parzyła tam przeurocza kobieta, której uroku i optymizmu może pozazdrościć niejedna osoba.



Gdy okazało się, że nie bardzo jest gdzie jeść wybrałam się do miejscowego Lidla, gdzie dostałam piękną ośmiornicę (trzeba ją mrozić przed przygotowaniem żeby skruszała, więc nie kupowałam świeżej na targu tylko już mrożoną w sklepie) i na targ rybny w Lagos. Kupiłam tam piękny stek z tuńczyka, z miecznika i kilogram ostryg. Za wszystko zapłaciłam niecałe 18 euro, czyli tyle co za jedno danie w restauracji.

W tym budynku znajduje się targ rybny w Lagos




Na tych dwóch palnikach kuchenki elektrycznej zaczęłam swoją przygodę.


Najpierw zrobiłam ośmiornicę. Pierwszą w życiu. Przepis znajdziecie tutaj klik.



Objadłam się cudnych ostryg, które dzielnie otwierał mój mąż.


Zrobiłam też paprykowe risotto na bulionie z owoców morza ze stekiem z miecznika.


Podałam też stek z tuńczyka w sosie limonkowo-kolendrowym (moje ulubione połączenie) z odrobiną miodu rozmarynowego i sałatką z avocado i dressingiem.


Skusiłam się też na espadę, moją ulubioną portugalską rybę, która w smaku bardzo przypomina halibuta.


Południe Portugalii moim smakiem wygląda tak. A jak jest u Ciebie? :)