poniedziałek, 14 grudnia 2015

Krewetkom nie umiem powiedzieć nie

Ostatnio bardzo często pojawiają się u mnie tajskie smaki. Tak, to prawda - tęsknię za Bangkokiem i kuchnią tamtejszych ulic. Te krewetki też miały skończyć w mieszance sosu rybnego, sojowego i innych kafirów. Stwierdziłam jednak, że pora wybrać się do Włoch. Zabrałam ze sobą polskie, żytnie bułki, skoro już zrobiło się tak kosmopolitycznie.

Krewetki w bazylii

składniki:
• 500 g krewetek
• 100 ml oliwy
• pęczek bazylii lub innych ziół (bardzo lubię pietruszkę)
• 3-4 ząbki czosnku
• 1 papryczka chili
• 0,5 łyżeczki soli

Krewetki umyłam, obrałam i skropiłam cytryną. Odstawiłam na bok. Do miski wlałam oliwę, dodałam bazylię i resztę przypraw. Wszystko potraktowałam blenderem. Krewetki ułożyłam w naczyniu żaroodpornym, zalałam marynatą i odstawiłam na 10 minut. Pieczenie jest bardzo proste. Gdy oliwa bulgocze - krewetki są gotowe! Tyle! Oliwa musi bulgotać na całości naczynia, nie tylko po bokach. Nie musisz myśleć ile masz krewetek, czy były bardzo ziemne czy cieplejsze. Nic. Oliwa bulgocze to znak. Dasz im jeszcze minutę, może dwie jeśli bardzo chcesz i tyle 🤍. Zawsze są w punkt 🤍 pieką się w 200 stopniach w opcji grill. 

Możesz je podać z sałatką i ulubionym pieczywem. 

Bułki żytnie

składniki:
• 100 g mąki kukurydzianej (można dać więcej, aby bułki były lżejsze. Myślę, że dobrze by też wyszły z mąką ryżową)
• 400 g mąki żytniej (razem mąka ma stanowić 500 g, więc jeśli wyżej dajemy więcej, to tej naturalnie mniej)
• 1 łyżeczka soli
• 300 g ciepłej wody
• 40 g oleju
• pół łyżeczki cukru
• 20 g drożdży

Wszystkie składniki mieszam ze sobą i wyrabiam ciasto. W idealnym świecie, gdy jest już pięknie wyrobione, to odstawiam je na 30 minut. Teraz powtórka z rozrywki - piękne bułki znowu leżakują 30 minut. Następnie lądują na 30 minut w piekarniku nagrzanym do 200 stopni.

Całość podaję w taki sposób.
 
Wcześniej krewetki leżakują chwilę w takich okolicznościach przyrody ;)


niedziela, 6 grudnia 2015

Wegańskie pancakes na śniadanie

Szukam cały czas pomysłu na smaczne śniadanie dla całej rodziny. Takie, aby każdy z nas mógł je zjeść, a w idealnej opcji, żeby było jeszcze smaczne. Zdecydowanie łatwiej jest robić na raz jedną rzecz, tym bardziej rano. Dziś było idealnie. Jedno śniadanie, wszyscy najedzeni i zadowoleni. Wytrawne pancake na słodko z domowym masłem migdałowym i musem gruszkowo-malinowym.

składniki:
1 szklanka mąki (1/4 szklanki mąki gryczanej, 3/4 szklanki mąki kukurydzianej - kolejne spróbuję zrobić z mąki kasztanowej)
1 łyżeczka brązowego cukru
2 płaskie łyżeczki proszku do pieczenia
1/3 łyżeczki cynamonu
1/4 łyżeczki kurkumy
1/4 łyżeczki kardamonu
1 szklanka mleka ryżowego
1 łyżka wody
3 płaskie łyżki oleju kokosowego
można też dodać wanilię (nie dodaję cukru waniliowego, bo on waniliowy jest tylko z nazwy ;)).

W misce mieszam mąkę, cukier, proszek do pieczenia i przyprawy. W drugiej misce mieszam wodę z mlekiem i olejem (1 łyżka). Do suchych składników dodaję mokre i niedbale mieszam. Nie przejmuję się grudkami.
Na patelni rozpuszczam 2 łyżki oleju kokosowego i dodaję do ciasta. Mieszam też niezbyt dokładnie. Odstawiam ciasto na chwilę na bok, a w tym czasie szykuję dodatki.
Placki smażę na średnim ogniu, na resztce oleju, który został na patelni. Nie dodaję już później tłuszczu. Z tej ilości wyszło mi 12 placków.


sobota, 21 listopada 2015

Przekąska supermocy

Ostatnio bardzo często można się spotkać z określeniem superfood. W ten sposób nazywana jest żywność naturalna, nieprzetworzona, o wyjątkowych właściwościach. Brzmi kosmicznie, ale pod tą nazwą kryją się dobrze znane nam produkty. Są to m.in. siemię lniane, czosnek, aronia, pigwa, pokrzywa czy kasza jaglana. Ta ostatnia króluje w mojej dzisiejszej przekąsce supermocy.

składniki:
3/4 szklanki kaszy jaglanej
garść pociętej rukoli
mała cukinia pocięta obieraczką do warzyw na "makaron"
mały granat
dojrzałe avocado
pietruszka, pieprz, bazylia, sól, czosnek

Cukinię podsmażam przez chwilę na oleju konopnym. Dodaję do niej odrobinę soli i czosnku. Wcześniej ugotowaną kaszę jaglaną (może być wystudzona) mieszam z rukolą, granatem, avocado pokrojonym w kostkę oraz z cukinią. Dodaję przyprawy. Podaję w łupinach avocado ze świeżą rukolą i granatem.




niedziela, 8 listopada 2015

Cebulowa króluje zimą

Powiecie, że to przecież jeszcze jesień. Kalendarzowo może i tak, ale mój organizm już krzyczy - daj mi coś rozgrzewającego! Mógłby to być np. grzaniec, ale że szczególnie za nim nie przepadam, to padło na zupę cebulową. Świetnie rozgrzewa i idealnie spisuje się podczas przeziębienia.

składniki:
ok. 500 g cebuli pokrojonej w piórka
200 ml białego, wytrawnego wina
ok. 1l bulionu warzywnego
2 łyżki masła
1 ząbek czosnku
oraz przyprawy: sól, pieprz, czerwona słodka papryka, cukier i tymianek

Cebulę kroję w piórka, dodaję rozgnieciony czosnek i podsmażam na maśle. Posypuję ją 1/2 łyżeczki papryki, 1/2 łyżeczki cukru oraz odrobiną soli. Gdy wszystko jest już ładnie przyrumienione wrzucam do lekko gotującego się bulionu warzywnego.
Gdy wszystko ponownie zawrze dolewam białe wino i przyprawiam do smaku. Dla mnie cebulowa nie istnieje bez tymianku, więc dodaję go całkiem sporo.Gotuję na małym ogniu przez ok. 20 minut. Zupę można podawać z odrobiną oliwy i świeżo mielonym pieprzem czy ze startym parmezanem i grzankami. 

niedziela, 25 października 2015

Ratatouille, czyli francuskie leczo

Ratatouille to potrawa prowansalska, w której króluje bakłażan, cukinia oraz cebula, papryka i pomidor. Danie przypomina polskie leczo i tak jak ono, jest idealne na jesień. Warzywa w każdej ilości są zawsze na tak, a kiedy robi się chłodno, warto je jeść na ciepło. Danie jest proste i sycące. Jego składniki są też odpowiednie dla małych ludzi - jak mój roczny Gucio.

składniki:
3 średniej wielkości cebule
3-4 ząbki czosnku
olej - u mnie była mieszanka konopnego i z orzechów włoskich
3-4 średniej wiekości pomidory bez skóry
1 papryka
bakłażan - u mnie akurat dwa małe
średniej wielkości cukinia
zioła - dodaję je na oko, aby uzyskać porządany smak - warzywa nigdy nie są przecież takie same. Proporcje mniej więcej takie: 
1 łyżeczka majeranku
1 łyżeczka bazylii
1/2 łyżeczki tymianku
1/2 łyżeczki pietruszki
1/4 łyżeczki kurkumy
1/4 łyżeczeki pieprzu
jeśli danie ma szamać też mały człowiek, to sól można dodać na talerzu.

Cebulę pokrojoną w piórka i czosnek podsmażam na patelni aż się zarumienią. Dodaję pomidory, paprykę oraz przyprawy. Czekam aż lekko zmiękną. Dodaję etapami cukinię i bakłażana pokrojone w kostkę. Gdybym wrzuciła wszystko na raz, to nie zmieściłoby mi się na patelni/woku. Bakłażana przed pokrojeniem można posypać solą i zostawić na parę minut. Puści on swój sok, a wraz z nim pozbędziemy się goryczki, która czasem może przeszkadzać. W tym jednak daniu nie jest to specjalnie wyczuwalne. Warzywa duszę do miękkości.
Podałam z kaszą jaglaną i świeżą pietruszką.

niedziela, 11 października 2015

Buraczkowa dla małego człowieka

Dzieci to tacy mali ludzie z mniejszymi potrzebami, przynajmniej w temacie jedzenia. Lubią proste jedzenie. Dorośli mają rozpuszczone kubki smakowe, dlatego często trudno jest zadowolić ich podniebienie. Dodatkowo używając w swoich potrawach dużo tłuszczu i soli, oraz jedząc dużo słodyczy, które zawierają cukier (oby tylko), tępimy swój smak. Ciągle chcemy więcej. Dzieci są wdzięcznym tematem w kuchni, gdyż dopiero rozpoczynają swoją podróż kulinarną. Ich smaki są niczym nie zmącone. Jeśli nie zakłócimy tej drogi niepotrzebnymi ozdobnikami, będzie to podróż pełna niespodzianek. Dziś na tapecie buraczkowa. Jedna z ulubionych zup mojego małego człowieka.

składniki:
2-3 buraki - miałam akurat podłużne (gdy są mniejsze to nawet 4)
1 marchew
1 pietruszka
1 cebula
kawałek selera
1 ząbek czosnku
pół szklanki kaszy - u nas dziś gryczana niepalona, ale może być jaglana, orkiszowa, kukurydziana i każda inna
około 100 g mięsa - kurczak zagrodowy
liść laurowy
1 ziele angielskie
trochę drobno pokrojonej natki pietruszki
oliwa

Mięso i kaszę gotuję w dwóch osobnych garnkach. Skoro kaszy mam pół szklanki, to gotuję ją w ok. dwóch szklankach wody. Wolę wody dać więcej niż mniej, bo przypalić kaszę to dla mnie nie problem. Gryczaną gotuję ok. 15 min, podobnie zresztą jak mięso. W tym czasie obieram warzywa i kroję je na mniejsze kawałki.
Gdy mięso jest gotowe, wyciągam je, aby ostygło i kroję na małe kawałki. Garnek po nim myję, wlewam około 2 l wody i wrzucam warzywa z przyprawami (bez natki pietruszki, którą daję pod koniec gotowania).

Gdy warzywa są już gotowe, a nasz mały człowiek dopiero zaczyna swoją drogę i jeszcze nie ogarnia kawałków pożywienia, to dorzucam mięso i kaszę do garnka, gotuję bez liścia laurowego i ziela angielskiego (przyprawy dodałam w 9 mc) i w ruch idzie blender.

Gdy jednak nasz człowiek to już smakosz, dla którego nawet duże kawałki warzyw dane w rękę nie stanowią wyzwania, to działamy trochę inaczej. Część warzyw wyjmuję i drobno kroję. Resztę traktuję blenderem. Łączę wszystko z kaszą i pokrojonym mięsem, dodaję świeżą pietruszkę, trochę oliwy i gotowe.


piątek, 25 września 2015

Masło czekoladowe <3

Przyznaję, kocham jeść masło. Czekoladę też nawet czasem lubię. Połączenie tych dwóch słów jest całkiem powalające, choć w tym kremie czekoladowym masło występuje tylko z nazwy. Brzmi to jednak zdecydowanie lepiej, niż jakaś tam pospolita nutella;). Składniki też nieco inne.

składniki:
• 200 g orzechów laskowych
• 200 ml mleczka kokosowego
• 2 szczypty soli
• 1 łyżka oleju rzepakowego
• 4 łyżki kakao
• 4 łyżki miodu łagodnego w smaku lub ksylitolu
można też dodać 2 kostki gorzkiej czekolady (np. Lindt 85%)

Orzechy prażę przez chwilę na patelni. Dzięki temu łatwiej zejdzie z nich skórka. Warto jej się pozbyć, bo może wprowadzć gorycz do masła. 

Obrane orzechy mielę w blenderze razem z solą i olejem. W tym czasie podgrzewam mleczko kokosowe i dodaję do niego miód, kakao oraz czekoladę. Gdy wszystko ładnie się rozpuści, wlewam całość do orzechów. Odpalam na moment blender i idę w tym czasie po łyżkę, bo wiadomo, że masło czekoladowe najlepiej się je właśnie w ten sposób. Gotowe!
Prażę orzechy
Które po chwili trafiają do blendera
Podgrzewam mleczko kokosowe z miodem i kakao 
Łączę jedno z drugim
No i gotowe!

sobota, 19 września 2015

Jak w 3 minuty z zupy dla niemowlaka zrobić orientalny krem?

Kupiłam piękne dynie hokkaido. Dwie małe. Pomyślałam - upiekę je i zrobię zupę krem dla Gutka. Okazało się jednak, że dwie niepozorne dynie to bardzo dużo. Zupę, a nawet dwie, zrobiłam z jednej.

Krem z dyni dla niemowlaka
jedna dynia hokkaido
włoszczyzna
cebula
pół czerwonej papryki
3 małe ziemniaki
czosnek
oliwa
tymianek, ziele angielskie, liść laurowy
sok z cytryny
plus mięso z królika

Gotuję bulion warzywny. Dodaję paprykę oraz ziemniaki i przyprawy w postaci ziela angielskiego i liścia laurowego. W tym czasie w piekarniku piekę dynię. Przecinam ją na pół i smaruję oliwą. Spędza ona tam ok. 30 minut w 200 stopniach. 
Gdy warzywa zmiękną, dodaję do nich upieczoną dynię oraz sok z cytryny i blenduję na krem. 
Patrzę na garnek. Wiem, że jak gotuję zupę to zawsze wychodzi mi jej więcej niż zakładałam, ale 4 l kremu z dyni to lekka przesada, szczególnie dla niespełna rocznego dziecka ;). 
Rozlewam więc zupę na dwa garnki. Do niemowlęcej dodaję tymianek i wcześniej ugotowane mięso z królika. 
W drugim garnku w 3 minuty powstaje orientalny krem z dyni. Dodaję:
małe mleko kokosowe
sok z jednej pomarańczy
1 łyżkę pasty curry
chilli
świeżą kolendrę
oliwę pomarańczową
sok z limonki
odrobinę cukru palmowego
3 łyżki sosu sojowego i rybnego
kilka listków limonki kafir







wtorek, 8 września 2015

Japonką nie jestem, ale sos teryjaki zrobię

Wymyśliłam, że zrobię dziś kurczaka w sosie teryjaki. Dawno nie robiłam nic japońskiego, a zatęskniłam za tymi smakami. Kupiłam więc rzeczonego kurczaka, kiełki fasoli mung i kolendrę. Zabieram się za gotowanie i nagle pojawia się dość istotny problem. Nie mam sosu. No tak. Płynie we mnie jednak polska krew, czyli wersja "ze mną się nie napijesz?", zmieniła się w "a co, ja sosu teryjaki nie zrobię"? ;) Wiele lat temu zajmowałam się PR sieci japońskich restauracji, dlatego temat nie był mi obcy.  Było to jednak dawno, dlatego pamięć musiałam odświeżyć. Myślę - sos sojowy mam, miód też, imbir się znajdzie ... I nagle ... przecież nie mam sake! Jest gorzej niż myślałam, bo nawet wódki nie mam! W tych oto dramatycznych okolicznościach powstała moja wersja sosu teryjaki. Z bourbonem. Resztka tego trunku znajdowała się w domu.

sos teryjaki:
sos sojowy - ok. 1/3 szklanki - ja robię na oko - smak i konsystencja musi mi się zgadzać
miód - 3 łyżki - akurat miałam gryczany
czosnek - 4 ząbki - przeciśnięty przez praskę
imbir świeży, starty - ok. 2 cm
olej sezamowy do smaku
odrobina cukru palmowego
2 łyżki bourbonu
1 płaska łyżeczka mąki pszennej wymieszanej w 1/4 szklanki zimnej wody

reszta składników:
pierś z kurczaka
kiełki fasoli mung
kolendra
sezam
limonka
ryż

Na suchy wok wrzuciłam sezam, żeby go lekko uprażyć. Ostatnio ten smak pasuje mi wszędzie. Czasem pasjonaci gotowania prażą nasiona na tłuszczu. Jest to jednak zbyteczne, gdyż nasiona mają własny tłuszcz, który wydziela się pod wpływem ciepła. Wystarczy jedynie pilnować, aby się nie przypaliły. 
Po chwili do sezamu dodaję składniki sosu w kolejności jak wyżej. Na sam koniec dolewam bourbon i po chwili wodę z mąką, całość energicznie mieszając. Sos robi się ciemny, lekko gęstnieje. Wtedy dodaję pokrojonego w paski kurczaka. Mieszam łącząc go z sosem. Przykrywam na ok. 5 minut. Na ostatnie dwie minuty dodaję kiełki fasoli mung. Skrapiam całość sokiem z limonki. Gdy danie jest gotowe posypuję je świeżą kolendrą (może być też bazylia) i młynkiem chili plus sól morska. Podaję z ryżem.


czwartek, 3 września 2015

Jem wodorosty, czyli sałatka wakame

Uwielbiam jeść i przyrządzać wodorosty. Nie tylko dlatego, że mają zdecydowanie więcej wapnia niż mleko oraz zawartością żelaza przebijają stek wołowy. Glony pięknie chłoną smak przypraw z którymi są podawane. Dziś przygotowuję je w postaci sałatki wakame z ogórkiem. Uwielbiam je także pod postacią zupy miso.

Składniki:
garść suszonych glonów
woda mineralna
4 ogórki gruntowe

Sos - ilość na tzw. oko - powinno go wyjść około 100 ml. Wystarczy wszystko zmieszać:
sezam
miód - 1 płaska łyżeczka
ocet ryżowy
sos sojowy
olej sezamowy

Glony wkładam do miski i zalewam je wodą mineralną lub źródlaną. Gdy napęcznieją, to je odzedzam i zalewam ponownie. W ten sposób zmniejszam ich morski zapach. Gdy glony są już gotowe, dodaję do nich sos oraz ogórka, który wcześniej kroję w słupki o długości ok. 2 cm. Z ogórków usuwam pestki. Dobrze jest jeśli sałatka ma szanse odrobinę się przegryźć przed podaniem. 




wtorek, 1 września 2015

Krewetki w pomidorach, oczywiście z chili

Znalazłam dziś w szafce puszkę pomidorów koktailowych kupionych w Chorwacji. Zazwyczaj tego rodzaju pamiątki przywożę z podróży. Później w moje ręce trafił czarny ryż. Do pełni szczęścia brakowało już tylko krewetek i cierpliwości, bo czarny ryż potrzebuje nieco czasu. Uzbroiłam się więc w krewetki oraz cierpliwość i zaczęłam robić sos.
Składniki:
puszka pomidorów koktajlowych
250 g krewetek
5 ząbków czosnku
sezam
bazylia 
sól, odrobina cukru, chili
sok z cytryny
łyżeczka masła

Na patelni prażę sporą ilość sezamu. Po chwili dodaję odrobinę oleju kokosowego i wrzucam pokrojony czosnek. Gdy ładnie się zarumieni, dodaję pomidory. Doprawiam masłem, sokiem z cytryny, solą i cukrem. Danie miało być delikatnie ostre, ale wyszło ogniste:). Nie lubię odmierzać przypraw łyżeczką, a akurat przy chili mocniej zadrżała mi ręka. Wyszło genialnie ostre. Osiągnęło etap kropelek potu pojawiających się na nosie podczas jedzenia. I dobrze. 
Na ostatnie 3 minuty, gdy sos się lekko zredukował, dodałam krewetki i bazylię. Podałam z czarnym ryżem.

poniedziałek, 24 sierpnia 2015

Kaczka to klasyka, mało kto jej nie lubi

Chcąc dobrze zrobić kaczkę musimy jej poświęcić trochę uwagi, gdyż zdecydowanie nie należy ona do dań, które robią się same. Kaczka lubi odpowiednie traktowanie. Najpierw warto ją natrzeć przyprawami i zostawić na parę godzin, aby je sobie przetrawiła. Natomiast podczas pieczenia trzeba polewać ją sokiem, który z niej wypływa, żeby nie była sucha i twarda.

Moja kaczka została najpierw natarta i naklepana słodką czerwoną papryką, czosnkiem, solą, mielonym kminkiem, lubczykiem, miodem, domowym sokiem z malin i mnóstwem majeranku. Do tego wszystkiego doszła też oliwa.

Środek kaczki nadziałam ćwiartkami jabłek, które wymieszałam z cytryną, solą, pieprzem, czosnkiem, majerankiem (ponownie dałam go dużo), a także miodem i sokiem z malin. Tak przygotowana czekała całą noc w lodówce. 

Na godzinę przed pieczeniem wyjęłam ją. Piekarnik rozgrzałam do 200 stopni. Kaczkę piekłam przez 1:20 min pod przykryciem. Kolejne 40 minut pozwoliłam się jej przyrumienić, co jakiś czas ją polewając. Na ostatnie 15 minut pieczenia lubię dodać połówki jabłek z odrobiną miodu, gdyż genialnie komponują się z samą kaczką, która chwilę później ląduje na talerzu.

Moja prezentuje się dziś z buraczkami, ćwiartkami ziemniaków w rozmarynie i czosnku oraz z domowym sokiem z malin.



piątek, 21 sierpnia 2015

Suki yaki - jedna z moich ulubionych tajskich zup

Ostatnio najchętniej gotuję i jem tajskie dania. W tym momencie jedną ręką piszę o zupie, a drugą przygotowuję red curry. Z suki yaki także pierwszy raz spotkałam się w Taj. Śmieję się zawsze, że ta zupa jest odpowiednikiem polskiego kapuśniaka z młodej kapusty. Dziś zdjęć mało, bo pośpiech wielki.
Zupę suki robię tak.

składniki:
3 l bulionu
malutka kapusta pekińska
1 cebula
pół czerwonej papryki
5 krewetek
3 ząbki czosnku
1 marchewka
1 pomidor
kolendra
szczypiorek
trawa cytrynowa
łyżeczka brązowego cukru
chili
imbir
sok z limonki
bazylia
sosy: ostrygowy (2 łyżki), sojowy (3 łyżki), rybny (3 łyżki) i suki yaki (5 łyżek)

Zagotowuję bulion. Dodaję do niego trawę cytrynową, sok z limonki, starty imbir, chili, bazylię, cukier i czosnek pokrojony w plasterki. Do osobnej miski wbijam jajko, które rozbełtuję widelcem. Wrzucam do niego krewetki i trochę czosnku. Gdy bulion mocno się gotuje wlewam jajko z dodatkami, cały czas energicznie mieszając. Dodaję pokrojone warzywa i ciągle mieszam. Przyprawiam wszystkimi sosami (dodaję je zazwyczaj na smak, ale w proporcjach podanych powyżej), oprócz suki yaki, gdyż ten będzie na końcu. Gdy warzywa zmiękną dodaję ostatni sos. Zupę można podać z makaronem sojowym. Na górę dodaję kolendrę i szczypiorek. Całość przygotowania to ok. 20 minut.

niedziela, 16 sierpnia 2015

Groszek cukrowy prosto z Taj

W groszku cukrowym zakochałam się w Tajlandii kilka lat temu. Ta miłość, zresztą chyba całkiem odwzajemniona, trafiła we mnie jak grom z jasnego nieba (a raczej ciemnego, bo to był nocny targ) w Anusan w Chang Mai. Zanim tam trafiliśmy wiele osób mówiło, że zjemy tam jedne z najlepszych owoców morza, jakie kiedykolwiek będziemy mieli okazję próbować. Pomyślałam wtedy sobie ... naprawdę? W górach? Daleko od morza? Ale wiecie co? Nie mylili się! Ale nie tylko skorupiaki były wybitne. Wszystko rozpływało się w ustach i tajskich przyprawach. Wpadłam po uszy. Do tego stopnia, że poszłam na kurs kuchni tajskiej, który z przyjemnością powtórzę przy kolejnej eskapadzie. (Edit: od tego kursu w 2012 roku się zaczęło. Później poszło jak lawina. Każdy wyjazd, w jakikolwiek zakątek świata wiązał i wiąże się z gotowaniem. Od Polski, przez Europę, Tajlandię czy Kubę).

Mój groszek robię w ten sposób. 


Tutaj szkoła gotowania, od której rozpoczęło się moje gotowanie w każdym zakątku świata. Thank you Pot! 



składniki:
• 2 opakowania groszku cukrowego - często ściągam z niego to boczne łyko
• 4 łyżki sezamu

marynata:
• wyciśnięty czosnek - 3 ząbki
• sos sojowy - ok. 3-4 łyżki
• sos rybny (max 2 łyżki, bo jest bardzo słony)
• sok z połowy limonki
• 3-4 liście limonki kafir
• starty imbir, ok. 2 cm korzenia
• 1 łyżka oleju sezamowego
• łyżka pasty kolendrowej lub świeża kolendra
• 1/2 pół łyżeczki cukru trzcinowego lub 1 łyżeczka ksylitolu
• mnóstwo chili w płatkach lub świeżego, drobno pokrojonego - czyli daj tyle, ile lubisz

Na wok wrzucam sezam, żeby się lekko podprażył. Dorzucam trochę czosnku i chili (reszta jest w marynacie).


Gdy sezam zbrązowieje wlewam miksturę do której dodaję trochę wody. Około 1/4 szklanki.


Gdy osiągnie wysoką temperaturę dorzucam groszek. Gdybym miała kuchnię gazową to zgodnie ze sztuką robiłabym groszek bardzo krótko na dużym ogniu. Przy indukcji muszę się posłużyć przykrywką, żeby groszek lekko zmiękł, ale wciąż był chrupiący. Wystarczy kilka minut, aby wyłożyć go na talerz. Pyszny jest soute, jako dodatek do potraw czy z ryżem. Zresztą warzyw nigdy dość.


Wersja, którą jadłam na targu Anusan była podana z krewetkami i czosnkiem. Smak jedzenia zapamiętam. Magia miejsca robi swoje.

Groszek na targu w Chang Mai. Przygotowany krótko, na bardzo gorącym woku. Muszę kiedyś po niego wrócić. 


Zakochałam się w nim tak bardzo, jak w tym słodkim szczeniaku. Czekał na mnie na peronie na dworcu, po całonocnej podróży pociągiem z Bangkoku.




sobota, 1 sierpnia 2015

Batat jako wykwintna przekąska

Uwielbiam bataty. Nie tylko za ich ciekawy, lekko słodkawy smak, ale też za to co się w nich znajduje. Mnóstwo w nich witamin i minerałów. Są też cennym źródłem błonnika pokarmowego, o który trudno w typowo polskiej diecie. Odmiana żółta, którą najczęściej spotykamy w naszych sklepach, to skarbnica kartenoidów. Są to związki, które sprawiają, że człowiek pięknieje;). Więc jem tego batata. Może coś z tego będzie! Dla porównania batat ma ok. 50% wyższą wartość odżywczą w zestawieniu ze zwykłym ziemniakiem.

składniki dla dwóch osób:
1 batat
ser typu gorgonzola
szczypiorek
sól, pieprz, czosnek

Batata dokładnie myję, gdyż będzie jedzony razem z chrupiącą skórką. Warto ją porządnie wyszorować. Kroję go na pół, posypuję solą, pieprzem oraz nacieram wyciśniętym ząbkiem czosnku. Wstawiam do piekarnika nagrzanego do temperatury 200 stopni i czekam 50 minut. Po tym czasie wkładam na górę odrobinę sera gorgonzola, piekarnik ustawiam na opcję mały grill i czekam 3 do 5 minut. 

Mój batat finiszował nieco dłużej z uwagi na nagłe i nie cierpiące zwłoki potrzeby małego Gutka, dzięki czemu zyskał cenne związki węgla ;).

Na koniec posypuję go szczypiorkiem. Batat jest cały do schrupania.





czwartek, 16 lipca 2015

Zrobiłam ciasto!

Tak, to dla mnie wydarzenie. Robię je bardzo rzadko z wielu wzgledów.
1. Nie przepadam za słodkim.
2. Ciasta jako takie kłócą się z moim wewnętrznym przekonaniem odnośnie tego co chcę jeść (nie, frytek to nie dotyczy nigdy).
3. Jestem mistrzynią zakalca! Jeśli ktoś Wam powie, że z tego ciasta nie można zrobić zakalca, to przyjdźcie z tym do mnie.
4. Kiedy gotuję robię to tak po prostu, na wyczucie. Przy pieczeniu ciast studiuję przepis i jakoś on mnie nie kręci.
5. Jestem wybredna w ciastach. Lubię tylko niektóre. Zazwyczaj te, których uważam, że nie potrafię zrobić. Piszę, że uważam, bo nigdy nie próbowałam np. beza.

Monika kiedyś poczęstowała mnie pysznym ciastem jogurtowym. Poprosiłam o przepis, bo ciasto było genialne w smaku i podobno łatwe. Pomyślałam - może tym razem wyjdzie?

Przepis jest taki:
500 g mąki pszennej
600 g jogurtu greckiego
160 ml oleju 
1 szklanka cukru
1 jajko
2 łyżeczki sody oczyszczonej
sok i skórka z jednej cytryny
500 g owoców 

Wszystkie składniki powinny mieć temperaturę pokojową (wtedy istnieje mniejsze ryzyko zakalca). Mieszam je bez użycia miksera.

Cukru i oleju daję zdecydowanie mniej. Może w tym tkwi tajemnica, że ciasta rzadko mi wychodzą, ale nie umiem przeboleć takich ilości. Oleju było ok. 120 ml, a cukru pół szklanki.

Przesiewam mąkę z sodą i odstawiam na bok.

W misce łączę olej, cukier, jajko i skórkę oraz sok z cytryny. Gdy masa stanie się gładka dodaję jogurt grecki i mieszam dalej. Na koniec stopniowo wsypuję mąkę z sodą. Ciasto wychodzi gęste i może nawet wyglądać jak zwarzone. Mnie oszczędziło tego widoku, ale to wcale nie jest powiedziane, że w moim przypadku nie jesteśmy na dobrej drodze do zakalca. Wszystko się może zdarzyć, jak śpiewała kiedyś pewna Anita.

Ciasto wylewam na blachę, którą wcześniej posmarowałam masłem i obsypałam bułką tartą. Owoce układam na górze. Piekę w 180 stopniach przez ok. 50-60 minut.

Wiecie co, tym razem stał się cud! Wyszło pycha. Za drugim razem :D. Za pierwszym wyszedł taki zakalec jakiego jeszcze nie widziałam. Ma się jednak to coś! ;) Ciacho nie było tak smaczne jak to Moniki, ale jadalne. Nie jest jednak powiedziane, że zakalec nie będzie się czaił przy kolejnej próbie. Ale podejmę to wyzwanie.

Z pieczeniem ciast tak jakoś mam i nie kokietuję, co chociażby może potwierdzić reakcja Romana, gdy wyciągałam ciasto z piekarnika: "ooo, jakie ładne. Jak nie Twoje!". No ... ;) najwyżej nie będzie jadł ;).


czwartek, 9 lipca 2015

Owsianka to nie zło wcielone

Owsiankę odkryłam na dobre dopiero jakiś czas temu. W moim rodzinnym domu się jej nie przygotowywało. Moim Rodzicom przejadła się ona chyba w dzieciństwie i to tak skutecznie, że w zasadzie do tej pory jej nie robią. Ale owsianka nie musi być nudna. Zazwyczaj kojarzy się nam z bezsmakową breją. Owsianka jest tak niezwykła, że każdego dnia można ją jeść przygotowaną zupełnie inaczej. Zależy to tylko od naszej wyobraźni. A wychodzi naprawdę smaczna. Wiem, co mówię, bo do wersji z cynamonem i kurkumą przekonuje się nawet moja Mama!

Dziś na śniadanie zrobiłam wersję, która kojarzy mi się ze smakiem lodów śmietankowo-truskawkowych.

składniki:
3/4 szklanki owsianki - u mnie płatki górskie
3/4 szklanki mleka ryżowego (w dobrej cenie można je kupić np. w Rossmanie)
1/2 szklanki wody
1 łyżka miodu
kilka truskawek
pół banana
sezam
siemię lniane

Do garnka wrzucam owsiankę, siemię lniane. Zalewam to mlekiem roślinnym i wodą. Po chwili dodaję pokrojone truskawki. Gotuję parę minut aż wszystko się połączy, a owsianka zmięknie. 

Wykładam wszystko do miski. Dodaję miód. Dorzucam banana i trochę sezamu. 

Śniadanie banalnie proste, a niesamowicie pożywne i najważniejsze - smaczne!

sobota, 4 lipca 2015

Jak obrać kalmara?

Kalmar czeka, więc do dzieła!
Zakupiony kawał kalmara warto umyć.
Później trzeba złapać byka za rogi i potraktować delikwenta solą. Może niewiele widać, ale to posolony mięczak. Nawet grubą solą! Zostawiam go tak na chwilę. Będzie łatwiejszy w obieraniu ze skóry.
Następnie najbardziej drastyczna chwila - trzeba odciąć mu głowę.
Poźniej kamlar próbuje zaatakować;), dlatego trzeba usunąć jego ząb, który jest tu:
Z precyzja chirurga szczękowego - jeden ruch i po bólu.
Po zabiegu delikwent jest zdatny do jedzenia.
Teraz biorę sie za korpus i usuwam chitynowy fragment oraz resztę rzeczy ze środka. 
Kolejno ściągam z niego skórę. Niektórzy pomijają ten etap.
Gotowy kalmar wygląda tak:
Później wrzucam go do zalewy i już tylko czeka na grilla :) ja też!