niedziela, 23 kwietnia 2017

Bo najsmaczniejsze dania powstają przypadkiem - tajskie tofu z boczniakami

Czasem w kuchni wpadam w wir gotowania. Moja głowa zazwyczaj chce zrobić więcej niż są w stanie przyjąć moje ręce, garnki, palniki i finalnie brzuchy. Dokładnie tak było wczoraj. Wybraliśmy się z Gutkiem rano do Lidla. O tej porze jest tam największy wybór. To zazwyczaj bardzo dobrze. Może poza chwilami kiedy chciałabym ugotować wszystko! Gutek był w podobnym nastroju. On chciał kupić wszystko. Obróciłam na chwilę głowę, a w koszyku wylądowały 3 słoiki oliwek, sałata z rzodkiewką i orzechy. Finalnie złowiliśmy łososia, piękną pak choi, boczniaki, cudne szparagi, brązowe pieczarki i groszek cukrowy, który mogę jeść w zasadzie w każdej postaci. 

W lodówce w domu znalazłam jeszcze genialne tofu z Asia Tasty przy Hali Mirowskiej. Robią je tam na miejscu z naturalnych składników, a jego data przydatności to zazwyczaj 4 dni, a nie rok czy dwa. Bajka!

Gdy zaczęłam robić zaplanowane dania, którymi już wtedy mogłabym nakarmić kilka osób, szybko okazało się że składników mam za dużo. Że w zasadzie za dużo o całe jedno danie dla 4 osób.  Tak powstało tajskie tofu z groszkiem cukrowym, boczniakami i oczywiście chili.


składniki:
opakowanie tofu, moje z Asia Tasty
250 g groszku cukrowego
6-10 boczniaków, w zależności od ich wielkości
por - biała część, około 10 cm
4-8 papryczek chili, zależy jak lubisz
4-6 ząbków czosnku
3 łyżki sezamu
sos rybny, ostrygowy, sojowy w proporcjach 3-2-2
1 łyżeczka brązowego cukru
100 ml wody lub bulionu warzywnego
możesz też dodać na górę kiełki fasoli mung i kolendrę czy szczypiorek.

Składników może wydawać się dużo, ale gdy gotujesz coś czasem z dań kuchni azjatyckiej, to zazwyczaj większość można odnaleźć w lodówce.

Danie przygotowuje się szybko. Najpierw na suchym woku lub patelni prażę sezam. Gdy zrobi się złoty dodaję łyżkę oleju kokosowego pokrojone chili i czosnek. Mieszam i pilnuję, aby czosnek się nie przypalił, bo popsuje cały smak. Gdy poczuję intensywny aromat czosnku wrzucam pokrojony drobno por. Łączę wszystko razem i po chwili dodaję boczniaki, które wcześniej zamiast kroić, porwałam w rękach. W kuchni tajskiej jest tak, że wszystkie składniki warto przygotować wcześniej. Gdy już przystąpi się do woka wszystko dzieje się w ekspresowym tempie, szczególnie gdy gotujemy na gazie.

Gdy boczniaki puszczą sok i połączą się z pozostałymi składnikami, dodaję tofu, które wcześniej pokroiłam w kostkę. Po chwili wrzucam też groszek cukrowy i wlewam sosy, które wcześniej połączyłam w miseczce z wodą i cukrem.

Podaję z ryżem jaśminowym, kiełkami fasoli mung i kolendrą.




niedziela, 2 kwietnia 2017

Magiczna moc sałatki ziemniaczanej

Wczoraj złapało mnie lekko sentymentalnie i zaczęłam przeglądać szuflady ze starymi rzeczami. W moje ręce wpadł zeszyt z przepisami, a w nim jedna z moich ulubionych sałatek ziemniaczanych. Kiedyś robiłam ją rzadko, bo przecież ziemniaki nie są wcale takie zdrowe. Tak myślałam do czasu aż poznałam różnicę między ich ciepłą i zimną wersją. Ziemniaki to źródło węglowodanów, które zalicza się do jedzenia cukropodobnego. Ich indeks glikemiczny jest wysoki, gdy są gorące. Co innego podane na zimno. Ziemniaki zawierają bardzo ważny składnik odżywczy - błonnik w postaci skrobii opornej. Jest ona ogromnie ważna dla naszych jelit, gdyż działa na nie uszczelniająco i przeciwdziała stanom zapalnym. Skrobia oporna ma to do siebie, że podczas gotowania zmienia się w cukier. Znika z nich błonnik. Magia dzieje się podczas stygnięcia. Odzyskują w ten sposób swoje właściwości i stają się superbłonnikiem. 


składniki:
6 ziemniaków w mundurkach
puszka białej lub czerwonej fasoli - odsączona
1 czerwona cebula
pęczek szczypiorku 
łosoś wędzony
rzeżucha do dekoracji
sól, pieprz, oliwa

Sałatkę przygotowuje się banalnie. Największa trudność tego dania to ugotowanie ziemniaków. Wiem, że niektórzy potrafią przy tej okazji spalić garnek (mój Tata kiedyś gotował ziemniaki bez wody ;), ale jeśli już posiadasz tę umiejętność to dalej będzie z górki;).

Ziemniaki dokładnie myję. Następnie gotuję je w osolonej wodzie. Gdy są gotowe - odcedzam i pozostawiam do ostygnięcia. 

Cebulę, szczypiorek drobno kroję. Łączę z fasolą. Gdy ziemniaki ostygną kroję je w kostkę i dodaję do pozostałych składników. Doprawiam całość oliwą, solą i kolorowym pieprzem. Wszystko dobrze mieszam.

Podaję z wędzonym łososiem skropionym oliwą. Wszystko posypałam rzeżuchą.



sobota, 1 kwietnia 2017

Ekspresowe krewetki w sosie orzechowym

Pewnie znacie ten moment, kiedy wracacie wykończeni do domu, głodni, że aż źli i najchętniej rzucilibyście się na czekoladę czy inny kawałek ciasta, bo wasz organizm domaga się energii tu i teraz, czyli najlepiej cukru. Kiedyś, gdy mniej dbałam o równy poziom energii dostarczany w ciągu dnia, takie sytuacje zdarzały się często. Obecnie gdy planuję jedzenie na cały dzień trafiają się rzadko, ale gdy nadejdą to gotuję w tempie sprintera walczącego o życiówkę w biegu na 100 m. Tym razem na tapetę trafiły krewetki w sosie orzechowym. Obiecuję, że zajmie wam to nie więcej niż 10 minut, a ciało wam za to podziękuje.

składniki na jedną porcję:
krewetki
10 krewetek - szare, mrożone
1 łyżka masła orzechowego
1 łyżeczka masła klarowanego
sok z połowy limonki
1 płaska łyżeczka cukru
1 tajskie chili
1 ząbek czosnku
2-3 łyżki sosu sojowego
kilka kropel oleju sezamowego
czarny sezam

sałatka
Zazwyczaj to co jest w lodówce. Tym razem:
2 garście roszponki
1/4 czerwonej cebuli pokrojonej w piórka
odrobina fety, ale lepszy byłby parmezan
5-6 pomidorków koktajlowych
5-6 czarnych oliwek.

Zaczynamy! Włączamy ekspres do kawy. Jesteśmy zmęczeni i podwójne espresso nam się należy. Uwielbiam podwójne espresso <3.

Krewetki wkładamy do miseczki z ciepłą wodą. Szybko się rozmrożą, a my w tym czasie pokroimy warzywa i parmezan (najlepiej w małe kawałki, ale można też starkować) i wrzucimy je do jakiegoś półmiska. Będą grzecznie czekały na królowe tego dania, czyli krewetki.

Zabieramy się za sos. Kiedy mówiłam, że ten przepis jest z gatunku sprinterskich to nie żartowałam. Trzeba szybko machać łyżką i patelnią, bo bardzo łatwo orzechy z cukrem mogą się przypalić.

Łyk kawy i do dzieła.

Masło klarowane wrzucam na patelnię. Roztapia się, a ty siekasz chili i czosnek. Buch na patelnię. Rumieni się. Mieszasz. Dodajesz łyżkę masła orzechowego i odrobinę cukru. Mieszasz. Teraz nie masz czasu na kawę, bo Ci się wszystko przypali. Ale nie martw się. To espresso. Został Ci tylko łyk. Wypijesz je za 3 minuty jak skończymy z krewetkami.
Wlewasz sos sojowy i wrzucasz krewetki, które osuszasz wcześniej ręcznikiem papierowym. Mieszasz. Na chwilę zostawiasz i widzisz jak pięknie otulają się sosem i zwijają się pod wpływem ciepła. Moc kuchenki ustawiona jest na średni poziom. Dolewasz odrobinę wody. Odrobinę. Tylko tyle, aby się nie przypaliło. Dodajesz kilka kropel oleju sezamowego. Gdy krewetki zmienią się w różowe wyłączasz źródło mocy. Dopijasz kawę. Skrapiasz limonką. Krewetki rzecz jasna. Całość wykładasz na warzywa i cieszysz się tajskim smakiem 4S :) sweet, sour, salty i oczywiście spicy. Całość posypujesz czarnym lub białym sezamem.