czwartek, 16 lipca 2015

Zrobiłam ciasto!

Tak, to dla mnie wydarzenie. Robię je bardzo rzadko z wielu wzgledów.
1. Nie przepadam za słodkim.
2. Ciasta jako takie kłócą się z moim wewnętrznym przekonaniem odnośnie tego co chcę jeść (nie, frytek to nie dotyczy nigdy).
3. Jestem mistrzynią zakalca! Jeśli ktoś Wam powie, że z tego ciasta nie można zrobić zakalca, to przyjdźcie z tym do mnie.
4. Kiedy gotuję robię to tak po prostu, na wyczucie. Przy pieczeniu ciast studiuję przepis i jakoś on mnie nie kręci.
5. Jestem wybredna w ciastach. Lubię tylko niektóre. Zazwyczaj te, których uważam, że nie potrafię zrobić. Piszę, że uważam, bo nigdy nie próbowałam np. beza.

Monika kiedyś poczęstowała mnie pysznym ciastem jogurtowym. Poprosiłam o przepis, bo ciasto było genialne w smaku i podobno łatwe. Pomyślałam - może tym razem wyjdzie?

Przepis jest taki:
500 g mąki pszennej
600 g jogurtu greckiego
160 ml oleju 
1 szklanka cukru
1 jajko
2 łyżeczki sody oczyszczonej
sok i skórka z jednej cytryny
500 g owoców 

Wszystkie składniki powinny mieć temperaturę pokojową (wtedy istnieje mniejsze ryzyko zakalca). Mieszam je bez użycia miksera.

Cukru i oleju daję zdecydowanie mniej. Może w tym tkwi tajemnica, że ciasta rzadko mi wychodzą, ale nie umiem przeboleć takich ilości. Oleju było ok. 120 ml, a cukru pół szklanki.

Przesiewam mąkę z sodą i odstawiam na bok.

W misce łączę olej, cukier, jajko i skórkę oraz sok z cytryny. Gdy masa stanie się gładka dodaję jogurt grecki i mieszam dalej. Na koniec stopniowo wsypuję mąkę z sodą. Ciasto wychodzi gęste i może nawet wyglądać jak zwarzone. Mnie oszczędziło tego widoku, ale to wcale nie jest powiedziane, że w moim przypadku nie jesteśmy na dobrej drodze do zakalca. Wszystko się może zdarzyć, jak śpiewała kiedyś pewna Anita.

Ciasto wylewam na blachę, którą wcześniej posmarowałam masłem i obsypałam bułką tartą. Owoce układam na górze. Piekę w 180 stopniach przez ok. 50-60 minut.

Wiecie co, tym razem stał się cud! Wyszło pycha. Za drugim razem :D. Za pierwszym wyszedł taki zakalec jakiego jeszcze nie widziałam. Ma się jednak to coś! ;) Ciacho nie było tak smaczne jak to Moniki, ale jadalne. Nie jest jednak powiedziane, że zakalec nie będzie się czaił przy kolejnej próbie. Ale podejmę to wyzwanie.

Z pieczeniem ciast tak jakoś mam i nie kokietuję, co chociażby może potwierdzić reakcja Romana, gdy wyciągałam ciasto z piekarnika: "ooo, jakie ładne. Jak nie Twoje!". No ... ;) najwyżej nie będzie jadł ;).


czwartek, 9 lipca 2015

Owsianka to nie zło wcielone

Owsiankę odkryłam na dobre dopiero jakiś czas temu. W moim rodzinnym domu się jej nie przygotowywało. Moim Rodzicom przejadła się ona chyba w dzieciństwie i to tak skutecznie, że w zasadzie do tej pory jej nie robią. Ale owsianka nie musi być nudna. Zazwyczaj kojarzy się nam z bezsmakową breją. Owsianka jest tak niezwykła, że każdego dnia można ją jeść przygotowaną zupełnie inaczej. Zależy to tylko od naszej wyobraźni. A wychodzi naprawdę smaczna. Wiem, co mówię, bo do wersji z cynamonem i kurkumą przekonuje się nawet moja Mama!

Dziś na śniadanie zrobiłam wersję, która kojarzy mi się ze smakiem lodów śmietankowo-truskawkowych.

składniki:
3/4 szklanki owsianki - u mnie płatki górskie
3/4 szklanki mleka ryżowego (w dobrej cenie można je kupić np. w Rossmanie)
1/2 szklanki wody
1 łyżka miodu
kilka truskawek
pół banana
sezam
siemię lniane

Do garnka wrzucam owsiankę, siemię lniane. Zalewam to mlekiem roślinnym i wodą. Po chwili dodaję pokrojone truskawki. Gotuję parę minut aż wszystko się połączy, a owsianka zmięknie. 

Wykładam wszystko do miski. Dodaję miód. Dorzucam banana i trochę sezamu. 

Śniadanie banalnie proste, a niesamowicie pożywne i najważniejsze - smaczne!

sobota, 4 lipca 2015

Jak obrać kalmara?

Kalmar czeka, więc do dzieła!
Zakupiony kawał kalmara warto umyć.
Później trzeba złapać byka za rogi i potraktować delikwenta solą. Może niewiele widać, ale to posolony mięczak. Nawet grubą solą! Zostawiam go tak na chwilę. Będzie łatwiejszy w obieraniu ze skóry.
Następnie najbardziej drastyczna chwila - trzeba odciąć mu głowę.
Poźniej kamlar próbuje zaatakować;), dlatego trzeba usunąć jego ząb, który jest tu:
Z precyzja chirurga szczękowego - jeden ruch i po bólu.
Po zabiegu delikwent jest zdatny do jedzenia.
Teraz biorę sie za korpus i usuwam chitynowy fragment oraz resztę rzeczy ze środka. 
Kolejno ściągam z niego skórę. Niektórzy pomijają ten etap.
Gotowy kalmar wygląda tak:
Później wrzucam go do zalewy i już tylko czeka na grilla :) ja też!